piątek, 28 lipca 2017

ORGANIQUE BODY SALT PEELING - pielęgnacja z morskim akcentem 🏖


Hej, hej :)

Lubicie mieć skórę gładką, zdrową, rozświetloną? To zapewne wiecie, że żeby ją mieć to trzeba żyć w głębokiej przyjaźni z peelingiem i spotykać się z nim w miarę regularnie. ;) 
Ja przyznam szczerze, że za peelingami nigdy nie przepadałam, ale powoli się przestawiam i zaczęłam doceniać ich moc. Tym bardziej, że ostatnio dużo mi się ich uzbierało (prezenty, ach te prezenty), tak więc zaczęłam je testować na poważnie. ;) 
Mam różne rodzaje peelingów, najwięcej popularnych ostatnio cukrowych, ale bohaterem dzisiejszego wpisu jest dla odmiany peeling solny.


Przedstawiam Wam peeling solny do ciała Terapia Detoksykująca ORGANIQUE.
Peeling ten szczególnie jest polecany dla skóry zmęczonej, narażonej na stres, pozbawionej energii, wymagającej rewitalizacji i poprawy nawilżenia. Zawarte w nim kryształki soli i drobinki alg złuszczają zrogowaciały naskórek. Ekstrakty pochodzenia morskiego chronią i pielęgnują skórę, a witamina E działa przeciwstarzeniowo. Lekka, zżelowana formuła ma łatwo się zmywać i nie pozostawiać tłustej warstwy.

Składniki aktywne:

  • kryształki soli - złuszczają zrogowaciały naskórek
  • czerwone algi wapienne - peelingujące drobinki, bogate w składniki mineralne
  • ekstrakt z kopru morskiego - ujędrnia, normalizuje, niweluje wolne rodniki
  • ekstrakt z alg wakame - nawilża, wzmacnia, łagodzi podrażnienia
  • gliceryna roślinna - zapewnia długotrwałe nawilżenie, zmiękcza
  • witamina E w mikrokapsułkach - silny antyoksydant, chroni przed starzeniem



Peeling jest zamknięty w plastikowym, odkręcanym pudełeczku z metalowym wieczkiem z turkusowym, morskim motywem Sea Essence.
Zapach pasujący do zawartości i odpowiedni na lato; świeży, morski i energetyczny, z cytrusami w tle.


Konsystencja produktu w pudełku jest jakby gumowa i sprężysta, przy dotyku dająca efekt odbijania się (jak na trampolinie). ;) Przy nabieraniu na dłoń okazuje się, że ma konsystencję rzadkiej, oleistej mazi z zatopionymi w niej grubymi kryształkami soli i niebieskimi mikrokapsułkami.


Kosmetyk należy nałożyć na suchą skórę, masować i potem spłukać. Kryształki soli są bardzo ostre i trzeba przyznać, że ten peeling to mocny zdzierak. Podczas wmasowywania produktu oprócz ostrego działania można odczuwać również szczypanie jeżeli trafi się na jakąś mikrorankę na skórze.


Podczas zmywania peelingu miałam wrażenie jakbym zmywała olejek. Myślałam, że skóra będzie natłuszczona jak przy wielu innych popularnych peelingach z olejkami w składzie. Jednak po osuszeniu skóry okazuje się, że produkt nie pozostawia na niej tłustego filmu, tak jak producent obiecał. Skóra jest dobrze nawilżona, ale bez tłustej, nielubianej przez niektórych warstwy.

Podsumowując, peeling jest bardzo skuteczny i mocny w działaniu. Zapach i konsystencja przyjemne, chociaż rzadszy od swoich cukrowych kolegów. Skórę pozostawia wygładzoną i nawilżoną. Jest tylko jeden minus, który może zniechęcać do działania - momentami szczypie podczas użytkowania. Wiadomo, że to zależy od skóry. Mnie się wydawało, że żadnych ran nie mam, ale gdzieniegdzie jednak mnie poszczypywało. Chociaż oceniam ten peeling dobrze, to ta niedogodność zniechęca mnie do wyboru tego właśnie peelingu przy ogromie innych jakie mam do dyspozycji. Wiem już, że zdecydowanie wolę peelingi cukrowe.

A Wy? Jakie są Wasze ulubione peelingi? :)

środa, 19 lipca 2017

LIRENE DERMOPROGRAM czyli letnia pielęgnacja stóp w skarpetkach

Hej, hej :)

Lato w pełni i chociaż pogoda nas nie rozpieszcza wybieramy jednak lżejsze ubrania i obuwie. A żeby bez skrępowania  wystawiać na widok nasze stopy w klapkach czy sandałkach trzeba oczywiście o nie zadbać. Nie wiem czy też tak macie, ale u mnie w okresie letnim pielęgnacja wskakuje na wyższe poziomy częstotliwości. ;) Cały czas w ruch idą peelingi, maski, kremy, no i oczywiście zwieńczeniem zabiegów pielęgnacyjnych jest obowiązkowo nałożenie lakieru  na paznokcie u stóp w wakacyjnych kolorach.


Tuż przed urlopem uznałam, że to czas najlepszy i najwyższy na maskę Lirene, którą trzymałam na wyjątkową okazję. Okazja nadeszła, stopy trzeba przygotować na wakacje, więc sięgnęłam po obiecująco brzmiący DermoProgram Lirene, maskę regenerująca i wygładzającą stopy w postaci skarpetek. Zawsze duże nadzieje pokładam w tego typu zabiegach. Jak było tym razem?



Dermoprogram Lirene to zabieg dwuetapowy składający się z dwóch saszetek. Mamy tu peeling, który usuwa martwy naskórek i wygładza stopy oraz maskę w postaci nasączonych skarpet, która ma za zadanie zlikwidować szorstkość i spierzchnięcia, przywrócić dziecięcą miękkość stopom oraz odżywić i uelastycznić skórę.
Jednym słowem zabieg kompleksowy. Jak dla mnie świetna sprawa!


Pierwszy etap to peeling gruboziarnisty enzymatyczny. Składa się z naturalnych, mielonych łupin orzecha włoskiego i pestek moreli oraz enzymu z papai. Faktycznie jest to porządny zdzierak, a po 1-minutowym masażu i spłukaniu preparatu skóra jest odczuwalnie miękka i gładka.


Drugi etap to skarpety nasączone maseczką zawierającą takie składniki jak: masło shea, olejek makadamia, 3% UREA (mocznik) oraz kwasy AHA. Skarpetki są ceratowe, od wewnątrz wyściełane fizeliną. Maska, którą są nasączone ma postać emulsji. O zapachu ciężko cokolwiek powiedzieć, jest niemalże niewyczuwalny, czysto kremowy.
Skarpety zakładamy na 30 minut i dajemy preparatowi działać.


Po zdjęciu skarpet nadmiar kosmetyku należy wmasować w skórę. Tak też uczyniłam, ale muszę przyznać, że preparat ciężko się wchłania, dlatego chyba najlepszym wyjściem jest stosowanie go przed snem. 
Jakie są moje wrażenia?
Peeling zrobił dobrą robotę, wygładził skórę. Maska trochę zmiękczyła skórę, ale tej  bardzo suchej i stwardniałej skóry nie ruszyła. Nie odczułam żadnej znaczącej poprawy w obrębie pięt, gdzie mam najbardziej stwardniały naskórek. Zdaję sobie sprawę, że do takich trudniejszych, bardziej wymagających stref trzeba zastosować bardziej zaawansowaną i regularną pielęgnację, jak np. kremy/maski na noc, no ale właśnie - taka jednorazowa maska, chociaż bardzo obiecująca, nie zdała egzaminu. Nie zrobiła nic co było zawarte w obietnicach, dlatego uważam zakup takiego produktu za bezsensowny. Myślę, że nawet regularnie stosowana co kilka dni nie dałaby oczekiwanych rezultatów, bo działanie produktu na stwardnienia było zerowe, jedynie na miękkiej skórze wyczuwalne było dodatkowe zmiękczenie, tak więc moim zdaniem preparat jest za słaby na poważniejsze problemy. 

Jednak lato zobowiązuje, dbajmy więc o stopy i szukajmy preparatów idealnych. :D

A ja jestem ciekawa jaki kolor najczęściej gości na waszych paznokciach u stóp w wakacje? :)

niedziela, 9 lipca 2017

NOWOŚCI CZERWCOWE


Witajcie,


dzisiaj zapraszam Was na nowości kosmetyczne jakie pojawiły się na mojej półeczce w ostatnim miesiącu. Nie jest tego dużo, bo po konferencji Meet Beauty obfitującej w prezenty moje potrzeby kosmetyczne się zmniejszyły. Tak więc zakupy prezentują się bardzo skromnie. 



Zacznę od wizyty w Yves Rocher. Nabyłam tam dwufazowy płyn do demakijażu oczu z wyciągiem z bławatka. To mój ulubieniec i kupuję go regularnie. Skutecznie i delikatnie zmywa nawet mocny makijaż oka. Dla stałych klientów do zakupu dodawana była kosmetyczka.



Supepharm. Potrzebowałam tuszu do rzęs, a akurat była zniżka 40 % na produkty Loreala (a ich tusze lubię), więc skorzystałam i zakupiłam tusz Volume Million Lashes Excess.
Do koszyczka wpadło też słynne Seche Vite nabłyszczający, utwardzający top coat w również promocyjnej cenie.



Hebe. W Hebe nie bywam, nie mam w okolicy, więc moja przyjaciółka zrobiła mi niespodziankę i zakupiła kilka "hebowych" produktów. Dostałam kolorowe, nakładające się na siebie buteleczki kosmetyków Mades Cosmetics. Jest tu niebieski żel do mycia ciała o zapachu lilii, mydlany i świeży; fioletowe mleczko do ciała owocowe, w którym wyczuwam truskawki oraz zielone mleczko do ciała o korzennym zapachu. Dostałam też maseczkę z zieloną glinką w proszku Nacomi do samodzielnego sporządzenia. To dopiero ciekawostka dla mnie! :)



Mydło toskańskie Lavender to prezent. Pięknie opakowany, intensywnie pachnący lawendą. Nie używam zazwyczaj takich mydeł pod prysznicem, więc będzie to mój debiut. Duuuży debiut, bo mydło jest wielkie i ma 300 gram. ;)



To wszystkie moje kosmetyczne nabytki minionego miesiąca. Skromnie, prawda? Znacie coś z tych rzeczy? Ja tylko płyn dwufazowy, więc wszystko poza nim jest dla mnie niespodzianką. :)

piątek, 7 lipca 2017

PROJEKT DENKO CZERWIEC


Hej, hej :)

Nowy miesiąc się zaczął, czas więc kosmetycznie rozliczyć poprzedni. Jakie kosmetyki zużyłam i co o nich sądzę? 


Zapraszam na moje denko. Ekhm, właściwie to mini-denko. ;)


GARNIER żel micelarny. Pierwszy raz miałam micel w postaci żelu, ale sposób używania jest taki sam jak żelu do mycia twarzy i tak go traktowałam. Oczywiście makijażu pełnego nie zmywał, ale jako żel do mycia twarzy i zmywania resztek makijażu sprawdzał się dobrze. Co więcej pozostawiał skórę nawilżoną, nieściągnięta i miękką. Rzadko się zdarza (przynajmniej mi) przy żelach, żeby skóra była dobrze oczyszczona i nieściągnięta. Za to bardzo go cenię i polecam.
YASUMI krem do twarzy z kwasem laktobionowym. Przyjemny krem na dzień. Skóra po nim jest w odczuciu tępa, ale i matowa. Oceniam go pozytywnie. Dobrze się sprawdzał jako krem na co dzień, ale jakichś szczególnych efektów i wrażeń nie pozostawił. Fakt, nie stosowałam go też regularnie, można powiedzieć, że w kratkę, ponieważ ze względu na brak filtra używałam go wtedy kiedy nie wychodziłam na słońce.
THE BODY SHOP rumiankowe masło do demakijażu. Mój ulubiony produkt do demakijażu. Skutecznie i delikatnie usuwa makijaż, nawet z oczu. Masełko po rozsmarowaniu na twarzy przyjmuje postać oleistą i należy je zmyć lekko zwilżonym ciepłą wodą wacikiem. Działa rewelacyjnie i jest to już kolejne opakowanie tego produktu u mnie.
Recenzja TU
VIANEK tonik-mgiełka z ekstraktem z owoców róży. Tonik ma atomizer i można go aplikować rozpylając produkt na twarz bez potrzeby używania wacików. Obok atomizera niewątpliwym plusem jest dobry, viankowy skład. ;) Dla mnie produkt  był w porządku, nie mam do czego się przyczepić (no, może do uczucia lepkości po aplikacji toniku).


Kolej na miniaturki. 
TOO FACED Better Than Sex mascara. Tusz ładnie wydłużał i rozdzielał rzęsy, ale ich nie podkreślał ani nie pogrubiał, były cienkie i mało widoczne. Fajny, ale efektu wow nie było.
BENEFIT They're Real mascara. Ten tusz pogrubiał, wydłużał, zagęszczał i podkreślał rzęsy. Dawał efekt sztucznych rzęs i ogólnie robił duże wow! ;) Usatysfakcjonował mnie w pełni i wstąpił do szeregu moich ulubieńców. Recenzja tuszów TU
YVES ROCHER Sensitive Vegetale płyn micelarny. Słabiutki, ledwo działający płyn micelarny. 

To wszystko. Malutko tym razem. Znacie któreś z produktów? Takie same macie odczucia?